
Moi najulubieńsi ludzie świata, czyli amerykańscy naukowcy, mierzyli, ważyli, sprawdzali, badali i stwierdzili, że co 7 lat człowiekowi zmienia się gust. Choć w pierwszej chwili pomyślałam, że to oczywista bzdura, postanowiłam się nad tym pochylić: w końcu to amerykańscy naukowcy! Okazuje się, że w ciągu ostatnich lat bardzo wiele rzeczy polubiłam lub znielubiłam, wbrew oczekiwaniom, wychowaniu, zdrowemu rozsądkowi i logice. Po początkowym szoku, stwierdziłam, że to znakomita informacja: skoro nic nie jest wgrane na zawsze, jest dla mnie jeszcze nadzieja na przyszłość!
Kategoria: ciuchy
Polubiłam…
Swój medialny debiut miały jakieś 12 lat temu. Pamiętam, z jakim politowaniem patrzyłam na zdjęcia holiłódzkich gwiazd ubranych w nie niezależnie od pory roku i kontekstu stylistycznego. Jennifer Lopez nie miała problemu z zakładaniem ich do różowego, welurowego dresu w środku lipca. Kate Hudson chętnie komponowała je z dżinsową mini i białą bluzką na grudniowych premierach filmowych. Uważałam je wówczas za najbrzydsze buty, jakie kiedykolwiek stworzono i powtarzałam, że w życiu bym czegoś takiego nie kupiła. I co? I teraz w okolicach września z ekscytacją myślę o chwili, kiedy wyjmę moje ukochane Emu z szafy i pójdę w nich na spacerek do lasu. Są tak ciepłe, że żałuję, że nie mogę w nich zamieszkać z kotem, książką i kubkiem kakao. Są tak wygodne, że kiedy je zakładam, czuję się, jakbym miała na stopach małe kawałki obłoczków utkanych przez zastępy aniołów. Julia 2007 byłaby zażenowana.
Znielubiłam…
Jeszcze niedawno chodziłam w nich na w-f, do supermarketu, kościoła, fryzjera oraz sprzątać klatkę schodową w bloku. Miałam 13 lat, kiedy w ciągu 3 tygodni straciłam dziecięcą kolekcję żeber na rzecz solidnej półki na okruszki i byłam tym zachwycona. Nadal zdarza mi się nosić bluzki z dekoltem, ale nie mam już chyba ani jednej z wycięciem takim, jak to na zdjęciu. Przestałam czuć się dobrze ze świadomością, że mam cały bufet na wierzchu. Starzeję się.
Chciałabym polubić…
Bardzo chciałabym czuć się dobrze w pięknych, kolorowych, wygodnych butach. Bardzo. Ogromnie podobają mi się te wszystkie landrynkowe cacuszka i zakładam, że istnieje szansa, że są mniej więcej tak wygodne, jak Emu. A jednak, ilekroć coś takiego przywdziewam, czuję się nieproporcjonalnie jak otyły krasnal buszujący w zbożu. Szkoda.
Chciałabym znielubić…
Jest mi źle z tym, że mam ich osiem par. To się musi zmienić. Tak nie można żyć. Z drugiej strony, wygoda, jaką mi dają i fakt, że kiedy je zakładam, nie muszę kombinować z milionem elementów stylizacyjnych, bo wystarczy prosty czarny t-shirt do kompletu i po kłopocie, każą mi przypuszczać, że za siedem lat w mojej szafie będzie ich raczej więcej, niż mniej. Ciekawe, jak by wyglądały z New Balance’ami?
Kategoria: żarcie
Polubiłam…
Mój największy wróg z dzieciństwa. Miałam 6 lat, gdy korzystając z teleexpressowej nieuwagi rodziców, zjadłam całą bombonierkę misiów z białej czekolady, po czym wszystko to zwróciłam. Od tamtej pory nie byłam w stanie jeść, wąchać, patrzeć na nią ani nawet wymawiać nazwy białej czekolady bez dreszczy. Jakieś dwa lata temu ktoś poczęstował mnie białą Milką i nagle przypomniałam sobie, dlaczego dwadzieścia lat temu zjadłam całą bombonierkę w 15 minut…
Znielubiłam…
Siedem lat temu były moim ulubionym śniadaniem, obiadem i kolacją. Kiedy domownicy raczyli się ciastem do kawy, szłam do kuchni urwać sobie kawałek kabanosa i zanurzyć go w słoiku musztardy. Obok koła, ognia i zmywarki, wędlinę uznawałam za najważniejszy wynalazek człowieka, a wegetarianizm – za chorobę psychiczną. Dziś czasami śni mi się, że przez przypadek zjadłam kabanosa i budzę się przerażona, że teraz umrę.
Po namyśle, choroby psychicznej jeszcze nie wykluczam.
Chciałabym polubić…
Moje top 3 żywieniowej oblechy. Ludzie mówio, że jest zdrowy, pożywny i pyszny. Ludzie się nie znajo. Toż to niedoprawiona zupa na zimno. Fuj. Fuj fuj fuj.
Chciałabym znielubić…
Moje życie było znacznie łatwiejsze, kiedy dla mnie nie istniała. Przy normalnej czekoladzie mogę się przynajmniej oszukiwać, że przyswajam magnez i inne zbawienne pierwiastki. A tymczasem biała czekolada to po prostu cukier i tłuszcz, i nic tego nie zmieni.
Kategoria: muzyka
Polubiłam…
Przeżywam ostatnio fazę fascynacji ich dokonaniami. Uważam, że te dwie niewiasty pozostaną do końca świata uosobieniem harmonii wokalnej i perfekcyjnej synchronizacji, a ich ówcześni mężowie – geniuszami kompozycji. To naprawdę imponujące, w jakim tempie wypluwali z siebie kolejne hity, które za każdym razem przyjmowały się jak przeszczep serca w Zabrzu. Byli Pitbullem lat siedemdziesiątych, tylko że nie bazowali na jednym bicie i okrzyku „uuuuuułłłiiiiii”. Szacun.
Znielubiłam…
Może nie znielubiłam, ale próbowałam sobie dzisiaj przypomnieć, kiedy ostatnio słuchałam jej płyt i nie pamiętam. Siedem lat temu towarzyszyła mi od rana do wieczora. Dziś jej dyskografia leży dosłownie na samym dole piramidy płyt w moim domu. Ella, jesteś super, ale chyba mi się przejadłaś.
Chciałabym polubić…
Czajkowskiego. I Chopina. I Wagnera. I Verdiego. I całą resztę tej ekipy. Szanuję i poważam ich dokonania, ale chciałabym je po prostu polubić. Polubić na tyle, żeby słuchać ich w wolnym czasie i delektować się ich geniuszem, używać ich jako akompaniament dla sobotnich porządków, zamiast skakać ze szmatą w towarzystwie Tiesto, jak oparzona słonica. Niestety, nie jestem na to wystarczająco wysublimowana.
Chciałabym znielubić…
Ten typ to moja guilty pleasure. Wstydzę się tego, ale trudno, poszło w świat, już za późno. Nic nie poradzę na to, że jest bezkonkurencyjnym towarzyszem dla cifa i wiadra.
Kategoria: mężczyźni
Polubiłam…
Nie, ja go nie lubię. Ja go uwielbiam. Kocham. Jest boski. Został wyrzeźbiony w białym marmurze przez natchnione elfy z krainy piękna i zesłany na Ziemię, żeby rozsiewać harmonię i miłość. Gdyby każdy ubierał się tak, jak on, monogamia przeszłaby do historii tak szybko i nieodwracalnie, jak kariera Gabriela Fleszara.
Jestem oczywiście świadoma, że kiedyś mógł dla mnie nie istnieć, bo wyglądał tak:
…ale to tylko dowodzi, ile może się zmienić przez siedem lat!
Znielubiłam…
Był moją pierwszą miłością. Gdy miałam 5 lat, przyśniło mi się, że przyjechał do mnie, oświadczył mi się i razem odjechaliśmy na jego psie w kierunku zachodzącego słońca. Dziś już wiem, że do szczęścia potrzebuję więcej, niż aspirującego Indianina z toporkiem, który musi codziennie wstawać o 5 rano, żeby zdążyć zasznurować sobie spodnie przed śniadaniem. Poza tym, nie czułabym się dobrze z facetem, któremu włosy układają się lepiej, niż mnie.
Chciałabym polubić…
Jest bezsprzecznie jednym z najlepszych aktorów świata, ale kompletnie mnie nie rusza. Zawsze jest jakiś taki… niedomyty. Do niedawna miał u mnie dodatkowe punkty atrakcyjności za imponująco nudne życie rodzinne, które było jego najseksowniejszym atrybutem, ale odkąd przeżył transformację osobowości i przehandlował matkę swoich dzieci za tlenioną dwudziestolatkę, zrobił się dla mnie całkiem bezbarwny. Chciałabym kiedyś poczuć się częścią ogromnego fan clubu Dżonego. Zauważyłam, że to bardzo łączy ludzi i ułatwia small talk.
Chciałabym znielubić…
Zaczynam się martwić, że którejś nocy zacznę wykrzykiwać jego imię przez sen, a byłoby to wysoce niewskazane z punktu widzenia przyszłości mojego związku oraz integralności fizycznej. Jego stylówa jest tak bezbłędna, że gdy go widzę, chce mi się płakać, a jednocześnie wiem doskonale, że nikt inny na świecie nie dałby rady jej obronić. Kiedy na niego patrzę, spada mi poziom stresu i cholesterol. Jego wokal podnosi PKB i ratuje bezdomne kocięta. Jego spojrzenie cofa globalne ocieplenie i leczy trądzik. To się musi skończyć.
Zauważyliście u siebie jakieś zmiany w upodobaniach w ciągu ostatnich 7 lat? Powiedzcie szczerze, amerykańscy naukowcy nie mogą się mylić!