
Tekst o moich doświadczeniach z połączeniami alarmowymi przeżył zaskakująco burzliwe życie w sieci. Wędrował sobie po świecie, żeby przyprowadzić do mnie historie o rozczarowaniach, opowieści z happy-endem i zbiór całkiem nowych powodów, żeby chcieć zamknąć się w bunkrze z zapasem żarcia i seriali, bo świat jest przerażającym miejscem, pełnym psychopatów, alkoholików i idiotów. Przede wszystkim jednak, zaskutował on czymś, czego się nie spodziewałam: oto wojewódzkie centrum powiadamiania ratunkowego postanowiło otworzyć przede mną swoje wrota, żeby pokazać mi swoje centrum dowodzenia. I przy okazji, opowiedzieć mi, jakie telefony wchodzą w skład 80% bezzasadnych zgłoszeń, które odbierają dyspozytorzy 112.
– Halo, czy to 112?
– Tak, słucham.
– Numer alarmowy 112?
– Tak, słucham, co się stało?
– Stało się coś strasznego!
– Co takiego?
– Zapomniałam PINu!
Po co jest 112?
Wbrew pozorom, tu nie chodzi o to, że nie potrafimy sami ocenić, czyjej pomocy potrzebujemy, więc ktoś musi nas przekierować. W ubiegłym roku, w Polsce pod numery alarmowe zadzwoniono około 2,5 miliona razy. Z tego tylko 20% stanowiły zgłoszenia sytuacji wymagających interwencji dzielnych ludzi w pojazdach z kogutami. Jak myślicie, kto oddziela walczące o życie ofiary deszczu meteorytów od baronów czerstwego żartu, którzy mają za dużo wolnego czasu i za mało przyjaciół?
No, dobra, ale sprawdzenie, czy przypadkiem nie jesteście walnięci to nie jedyne zadanie dyspozytora 112. Dyrektywy unijne, polskie przepisy i groźna pani kierowniczka dbają, żeby jak najskuteczniej nam pomóc, kiedy nasz problem jest poważniejszy niż amnezja przy bankomacie.
Kiedy dzwonicie pod 112:
– połączenie musi zostać nawiązane – to niemożliwe, żeby ktoś nie odebrał telefonu, a średni czas oczekiwania to 11 sekund;
– dyspozytor nie może odmówić przyjęcia zgłoszenia, kazać wam samodzielnie zadzwonić bezpośrednio po służby lub stwierdzić, że nie potrafi się dodzwonić, więc macie spróbować później;
– podczas delegowania zgłoszenia, dyspozytor ma obowiązek monitorować sytuację w słuchawce i informować was, co możecie samodzielnie zrobić, zanim pojawią się fachowe służby – tak, dyspozytor może uratować życie na telefon!
Każdy przypadek, w którym dyspozytor 112 zachowa się inaczej, należy zgłosić, w pełnym rozkwicie bulwersu i słusznego oburzenia. Bo wiecie: to podobno prawie niemożliwe, ale przecież wszyscy wiemy, że jeśli coś może pójść nie tak, to na pewno pójdzie i spotka właśnie mnie.
– Dzień dobry, proszę mnie połączyć z panem dyrektorem.
– Dodzwonił się pan pod numer alarmowy 112, czy chce pan zgłosić jakieś zdarzenie?
– Nie, proszę mnie po prostu połączyć z pani szefem. Z panem dyrektorem. Teraz.
– Ten numer służy do połączeń alarmowych, czy coś się panu stało?
– No nie…
– Czy jest pan świadkiem jakiegoś zdarzenia?
– Nie, ale…
– A zatem do widzenia.
– Ej! Ale to jest mój znajomy!
Jak to jest w praktyce?
Wraz z dyrekcją Centrum Powiadamiania Ratunkowego, przejrzeliśmy wszystkie nadesłane przez was historie. W swoich opowieściach byliście zgodni: 112 was zawiodło, już go nie lubicie, dyspozytorzy was olali, telewizja kłamie, a w przyszłości będziecie dzwonić bezpośrednio na „dziewiątki”.
Okazuje się, że nasze przykre doświadczenia dzielą się na dwie kategorie: sytuacje, w których zwiodły nas służby (na przykład gdy policjant zdziwił się, że na moim osiedlu nie ma ochrony) lub sytuacje, w których zawiódł nas dyspozytor 112 (jak wtedy, gdy jednej z czytelniczek powiedziano, żeby sama zadzwoniła na pogotowie). Najczęściej problem pojawiał się jednak już po przekierowaniu połączenia, a więc tam, gdzie kończy się rola dyspozytora. Jako że hejt na policję jest modny w nieco innych kręgach, a my hołdujemy zasadzie, że od munduru seksowniejszy jest tylko David Beckham, wyjaśnijmy sobie merytorycznie, dlaczego telefonowanie pod 112 ma przewagę nad „dziewiątkami”.
Kiedy dzwonicie pod 997/998/999:
– czekacie na nawiązanie połączenia tak długo, aż zwolni się wolna linia – czyli czasem możecie się nie doczekać;
– w czasie, gdy czekacie, aż ktoś podniesie słuchawkę, jesteście zostawieni samym sobie;
– stoicie w kolejce do 2-3 dyspozytorów, podczas gdy w każdym centrum powiadamiania ratunkowego jest ich kilkunastu.
Innymi słowy: jeśli coś może pójść nie tak, tutaj pójdzie nie tak jeszcze bardziej, niż zwykle, zwłaszcza, jeśli jesteście mną i szansa na to jest równa prawopodobieństwu, że bułka spadnie nutellą w dół. Zwiększcie swoje szanse na to, że jeszcze kiedyś zjecie tę kanapkę i zadzwońcie pod 112.
Zwłaszcza, że już niedługo „dziewiątki” i tak zostaną zlikwidowane.
– Dzień dobry, proszę mi podać numer do najbliższej pizzerii.
– Proszę pana, to jest numer alarmowy, czy chce pan zgłosić nagły wypadek?
– Tak!
– Słucham.
– Jestem głodny!
– To nie jest nagły wypadek.
– Jest! Jeśli natychmiast czegoś nie zjem, to umrę z głodu!
Brzmi jak ja, ale to nie byłam ja, przysięgam! Fabjulus radzi: pizza i połączenia alarmowe idą w parze tylko w sytuacji takiej, jak ta: