
Mieszkaliśmy razem trzeci dzień. Szczęk klucza w zamku obwieścił powrót mojego mężczyzny do domu.
– Padam na pysk – obwieścił żałośnie w ramach powitania.
– Biedactwo. Lecę podgrzać obiadek – zaćwierkałam, zrywając się z kanapy i truchtając w stronę kuchni.
– Super, przebiorę się i zaraz wracam – odparł i poczłapał do sypialni. Minutę później wszedł do kuchni, a ja zaniemówiłam.
To, co zobaczyłam, było niewytłumaczalne na tak wielu płaszczyznach, że nie wiedziałam, co uderzyło mnie bardziej. W pierwszej kolejności zobaczyłam spodenki. Prawie całe były szare, za wyjątkiem żółtawego obszaru obok logo Nike, pamiątki po bleachu. Lewa nogawka była przed kolano. Prawa za. Było to możliwe za sprawą gigantycznej dziury na szerokość uda, dzięki której potężny płat miękkiego materiału zwisał żałośnie, powiewając przy każdym ruchu nogi. Przełknęłam ślinę i podniosłam wzrok.
To był błąd.
Ujrzałam błękitny t-shirt, wokół szyi ozdobiony efektowną falbanką, która niegdyś była ściągaczem. Białe nici przy szwach kazały przypuszczać, że cały był kiedyś biały, tylko zafarbował w praniu. Gdy mój książę się odwrócił, odkryłam z zaskoczeniem, że odzienie owo:
a) miało nietknięty zębem czasu nadruk, który głosił, że…
b) było darem od jego uczelni, co oznaczało, że…
c) miało już 8 lat,
co z kolei zaowocowało kolejną ciekawą obserwacją:
d) w 2003 roku modny był Comic Sans.
W domu ma być wygodnie
Nie mogłam zrozumieć dwóch rzeczy: po pierwsze, jak można mieć coś takiego w szafie? Po drugie: jak można pokazać się tak swojej kobiecie? Tymczasem, mój on ewidentnie nie widział w tym problemu. Jako że nie miałam pomysłu na to, jak zwerbalizować swoje uczucia w taktowny sposób, nie powiedziałam nic, tylko spędziłam resztę popołudnia z wydatnym wytrzeszczem na twarzy, na pytania „czy wszystko ok?” odpowiadając szybko „to super, że razem mieszkamy”.
Komu chcesz się podobać?
Jest coś bardzo przygnębiającego w tym, że niektórym bardziej zależy na tym, jakich zobaczy ich kasjerka w Tesco albo kolega z działu księgowości, niż ktoś, dla kogo jeszcze parę miesięcy temu byli uosobieniem seksu, a przed wspólnym wyjściem do kina kontrolnie sprawdzali w windzie lokalizację pośladów.
Dom to świątynia wypoczynku. Tu nie chodzi więc o to, żeby się w nim męczyć i czuć nieswojo. Kiedy jednak dzieli się z kimś życie, kanapę i rachunek za wifi, najczęściej patrzy się na niego właśnie w domu, a nie w pracy, gdzie prezentuje wyprasowaną koszulę i nowy zegarek. Dla kogo starać się dobrze wyglądać, jeśli nie dla swojej drugiej połówki? Przecież można czuć się swobodnie, nie wyglądając jak przykurzona foka. Ciuchy po domu mogą być seksowne, a już na pewno mogą być estetyczne. Ostatecznie dres dresowi nie równy:

Podręcznik kobiety eleganckiej, 1922 r.
P.S. Dnia czwartego mężczyzna pracujący wrócił do domu. Po paru długich minutach wszedł do kuchni z konfuzją wyrytą na zmęczonym czole.
– Dziwne. Nie mogę nigdzie znaleźć moich szarych spodni. Nie widziałaś ich gdzieś? – zapytał w końcu.
– Nie widziałam – odparłam, nakładając sos na makaron. I tej wersji będę się trzymać.