
– Nie było łez, awantury, nawet nie było mu głupio. Rozumiesz? Żadnego wahania. Zero wyrzutów sumienia. Po prostu mnie poinformował, że odchodzi – mówiła wolno i cicho, patrząc w okno tuż obok mojej głowy. Wyglądała, jakby ktoś wszedł do jej centrum zasilania i zgasił w środku światło. Siedziała na kanapie zwinięta w kulkę, ubrana w welurowy dres i otulona kocem, choć był środek upalnego lipca. Małe, ludzkie burrito rozpaczy.
– Co za świnia – wtrąciłam lojalnie, nadal nie mogąc uwierzyć w jej słowa. Jeszcze dwa miesiące temu byliśmy razem na kolacji. Nic wtedy nie zapowiadało tak smutnego końca ich czteroletniego małżeństwa.
– Stwierdził, że ją kocha i zaczął się pakować, a ja nadal stałam jak głupia w kuchni, odgrzewając rosołek dla Filipka. I dla niego, oczywiście – ciągnęła, odruchowo spoglądając na syna, pochłoniętego przez przygody Avengersów. – I on tak nosił do walizek swoje majtki, skarpetki i płyty, ja nie potrafiłam powiedzieć ani słowa, więc po prostu tam stałam, aż rosół mi się zagotował, a wiesz, że rosół nie może się zagotować – dodała, a głos jej się załamał, tak jakby wspomnienie klęski kulinarnej ostatecznie przypieczętowało ogrom jej nieszczęścia.
– Ale skąd on, kurde, wziął Japonkę?! – oburzyłam się.
– A nie wiem, jakaś praktykantka czy coś – odparła, wzruszając ramionami i otulając się szczelniej kocem.
– Młodsza? – zapytałam, jakby to cokolwiek zmieniało.
– Oni nie zostawiają nas dla starszych – odpowiedziała gorzko. Przez chwilę milczałyśmy obie, a przestrzeń między nami wypełniał tylko wściekły wrzask Hulka.
– Co za absurd! Naoglądał się azjatyckich pornoli, a jak zobaczył młodą Japonkę, to mu od razu krew odpłynęła z mózgu… – rzuciłam wreszcie ze złością, a ona uśmiechnęła się słabo pod nosem.
– A wiesz, że to samo pomyślałam? – odparła. – Ewidentnie poleciał na jej młode ciało… – skrzywiła się. – Marne to pocieszenie, ale z dwojga złego wolę być rzucona z powodu jego niedojrzałości, niż… – urwała nagle i znów spojrzała w okno obok mnie.
– No?
– Niż przez to, że byłam złą żoną – dokończyła bez przekonania i zamilkła. Hulk rzucił autem o mur.
– Co za dupek! Biedna dziewczyna! – stwierdziła Halinka, gdy podczas przerwy na lunch opowiedziałam jej historię koleżanki opuszczonej przez męża zakochanego w praktykantce. – Coraz więcej młodych małżeństw się rozpada, zauważyłaś to? – Zapytała swój widelec. – Ludzie po prostu nie dbają o swoją miłość. Mam taką sytuację w rodzinie. Para była razem w sumie sześć lat i wszystko było dobrze, dopóki na świat nie przyszło dziecko. Od tamtej chwili kobiecie całkiem odbiło. Najpierw wykopała męża z sypialni i kazała mu spać na kanapie. Na początku nie widział w tym nic złego, nawet mu to pasowało, bo dzięki temu nie chodził niewyspany do pracy, ale po pół roku celibatu…
– …oj, biedny… – wtrąciłam.
– …postanowił nieśmiało zaproponować, że może by coś teges. Ona mu na to, że jest obrzydliwy i jak on tak może, kiedy ona tu usiłuje dojść do siebie po trudach ciąży. I że on ją traktuje jak kawałek mięcha, a ona jest przemęczoną matką niemowlęcia. I że małżeństwo to nie burdel. I że może trochę wyrozumiałości – kontynuowała, żując pieróg ruski. – Półtora roku później, nadal mieszkał na kanapie…
– …biedny!… – wykrzyknęłam.
– …ona natomiast przestała go w ogóle dotykać i rozmawiała z nim głównie przez dziecko. Wiesz, mówiła do syna, zamiast do męża. „Mamusia teraz zabierze od tatusia klucze do auta”, „tatuś chyba ma brudną koszulę”, „mamusię boli głowa i idzie się położyć”, „tatuś musi pamiętać, żeby kupić papier toaletowy i ziemniaki”…
– A jakaś terapia małżeńska? – zapytałam.
– Proponował, o niczym nie chciała słyszeć! Powiedziała, że sam sobie może iść na terapię. Myślał, że to depresja poporodowa, przemęczenie, podejrzewał nawet romans. Ale nie, ona po prostu miała go w dupie – kontynowała Halinka. – Wreszcie, po ponad dwóch latach życia obok siebie, nie wytrzymał i odszedł.
– Nie dziwię mu się – rzuciłam.
– Ja też nie. Długo się wahał, ale po dwuleletniej, jednostronnej walce się poddał. Zostawił jej dom i samochód, a sam próbuje szczęścia od nowa. Nawet kogoś poznał – dodała, spoglądając nerwowo na zegarek.
– Trudno, żeby do końca życia się umartwiał przez nieudane małżeństwo… – odparłam, kończąc sałatkę.
– Oczywiście! Nawet poznaliśmy tę jego nową dziewczynę. Bardzo sympatyczna, choć było nieco niezręcznie przez barierę językową – powiedziała z szerokim uśmiechem.
– Barierę językową? – zdziwiłam się.
– No. Poważną – odparła. – Bo ona jest Japonką.