
Przychodzisz do apteki. Co robisz?
Wariant 1.
Spokojnie podajesz farmaceutce receptę, na której masz nazwę leku. Farmaceutka wklepuje coś w komputer i donośnym głosem pyta:
– NA CO TO MIAŁO BYĆ? BO NIE POTRAFIĘ SIĘ ROZCZYTAĆ! – Rozglądasz się. Odkrywasz, że trzydziestoletni przystojniak o południowej urodzie, starszy pan o lasce, wnuczka starszego pana o lasce, blondynka po pięćdziesiątce i jej york czekają na twoją odpowiedź.
– Łuszczyca na plecach – odpowiadasz najciszej jak potrafisz.
– CO NA PLECACH? – dopytuje farmaceutka.
– Łuszczyca – mamroczesz przez zaciśnięte zęby.
– Tak myślałam! Ten lek jest właśnie na to! – odpowiada farmaceutka z szerokim uśmiechem. W głowie fantazjujesz o rzuceniu w nią krzesłem – A TO BĘDZIE DLA PANI? Bo dawkę muszę sprawdzić! – chce wiedzieć.
– Tak – odpowiadasz, nie patrząc jej w oczy. Za plecami słyszysz, że piękny trzydziestoletni instynktownie zrobił krok do tyłu i wpadł na staruszka, wytrącając mu laskę z ręki i wpychając go prosto w ramiona yorka.
Wariant 2.
Mówisz dyskretnie nazwę leku, jaki cię interesuje. Farmaceutka wklepuje coś w komputer i donośnym głosem pyta:
– ALE W CZOPKACH CZY W MAŚCI? – Kątem oka dostrzegasz, że boski blondyn przy okienku obok gwałtownie oderwał wzrok od telefonu i przeniósł go na ciebie.
– Nie wiem… Chyba w maści – odpowiadasz, siląc się na nonszalancki uśmiech. Może pomyśli, że to nie dla ciebie? Jesteś uosobieniem zdrowa i luzu: na pewno tak właśnie pomyśli!
– A TO BĘDZIE DLA PANI? Bo dawkę muszę sprawdzić! – pyta farmaceutka.
Przychodząc do apteki, musisz pogodzić się z tym, że za chwilę wszyscy jej klienci, ekspedienci, mąż właścicielki pijący kawę na zapleczu i magazynier w Żabce po drugiej stronie ulicy poznają twoje najintymniejsze sekrety. Badany i diagnozowany jesteś w zaciszu gabinetu lekarza, tylko po to, żeby pół godziny później zostać odartym z intymności, godności i połowy wypłaty w osiedlowej aptece. Podchodząc do okienka, równie dobrze mógłbyś mieć ze sobą transparent z napisem:
„Mam kłopoty z erekcją!”
„Złapałem świerzb!”
„Będę uprawiać seks!”
„Piecze mnie gdy sikam!”
„Mam grzybicę stóp i hemoroidy!”
Czasami mam wrażenie, że farmaceuci czerpią przyjemność z pastwienia się nad klientami. Trudno mi uwierzyć, że w XXI nie da się tego zorganizować nieco mądrzej. W Stanach schorowane andżeje i halinki dostają swoje prochy w zunifikowanych pudełkach zapakowanych do białej, papierowej torby. Obok miętowych M&M’sów i seriali bez lektora, jest to jedna z tych rzeczy, które przyjęłabym z entuzjazmem ogromnym niczym fryzury Marii Sadowskiej w „Voice of Poland”. A na początek wystarczyłaby odrobina dyskrecji i empatii po drugiej strony lady.
Oczywiście mówię to czysto teoretycznie. W imieniu ludu. Sama nigdy w życiu nie miałam żadnej nieatrakcyjnej i/lub wstydliwej choroby!